sobota, 17 kwietnia 2010

piątek, 1 stycznia 2010

I like pleasure spiked with pain and music is my aeroplane!

Jak zwykle odjechałam na punkcie kilku płyt, kilku wokalistów, nawet kilku innych zjawisk niekoniecznie pogodowych. Przydzielanie miejsc jest conajmniej niestosowne, choć bezapelacyjnie wydarzeniem roku jest Warm up show for Tour of the Universe w Luxemburgu. Cały rok kręcił się wokół trójki z Basildon, co nikogo nie powinno zdziwić, wystarczy znać mnie choć odrobinkę.

Ale poza muzycznym centrum mojego wszechswiata kręci się tez kilka jasnych gwiazd i satelit w pobliskich galaktykach. Mozza koszul zmiany na doskonałym występie w Stodole, przeurocza i zabawna Alisson Moyet w Olsztynie, dziki Moby, naładowani sobie tylko znanymi specyfikami koledzy z Prodziza, Mania, szalony Trent Reznor a kilka miesięcy później Thom York ze switą pod poznanskim niebem i odkrycie supportującego ich Moderat, diaboliczne FNM i Rammstein, wiosenny powrót na scenę Myslovitz i zimowy Hey po którym do domu dostałam się pieszo ze słuchawkami na uszach. Innej mozliwosci tego wieczoru nie było.
Długo przezemnie oczekiwana królowa Pop w końcu zaliczyła na trasie malutką zasciankową Polske z jej radosnymi obrońcami wiary i cnót wszelakich. Przeciwnicy po show kręcili nosem i dyskutowali nad faktem znanym od ponad 2 dekad. Madonna nigdy nie umiała spiewac i wszyscy o tym wiedzą, więc wydając 4 paczki na bilet i oczekując popisów wokalnych jestecie zwyczajnymi głupcami. Set i aranze nie były tak doskonałe jak na Confessions Tour, ale mimo to czapki z głów przed Królową i basta.

W domowych pieleszach odkrywałam dokonania Davida Holmesa i Dave'a Matthewsa, zakochalam się w "Linear", "Faith Hope and Fury" oraz "In rainbows". Zaszalałam na punkcie Paula Kalkbrennera, Grace Jones, The Knife, Soulsavers oraz disco z lat 70tych, kiedy to muzyka pop miała cos tak cudownego jak M E L O D I A a nie tylko postękiwania pod dowództwem Timbalanda.
W 2009 nadal kochałam Kjurów, Depeszy, Roszyn, Pi Dzej wszystko co wyszło spod palców Antka Korby. Nadal dzielnie czekam na powrót króla glamu i kilku innych artystów.

Przybiłam pod Schodami Hiszpańskimi piatkę z Fleczem, odwiedzilam kilka europejskich krajów, aby pod koniec listopada pobić prywatny rekord głupoty i w ciągu 42 godzin zaliczyć m.in. 4 kraje, 3 check-iny, pozar wiezy kontroli lotów oraz nocną drzemkę w parku pod Sagrada Familia by prawdopodobnie i tak nie zobaczyć swojej twarzy na koncertowym DVD.

Tak, w wolnych chwilach bywam bardziej rąbnieta niz w zamierzchłych czasach gdy byłam "zwariowaną nastolatką". Papciolubcy patrzą na mnie z politowaniem a wieczorami skrycie marzą o zrobieniu czegos innego niz wcinanie mielonych przed TV nastawionym na fakty czy inne informatory.

I like pleasure spiked with pain and music is my aeroplane!

http://www.youtube.com/watch?v=khfv_5Dyb1k

A world in white gets underway...nothing changes on New Year's Day!